"Przychodzi mi do głowy, że człowiek powinien się rodzić w takim krajobrazie,
spędzać w nim dzieciństwo i potem go opuszczać, by wiedzieć, co znaczy utracona miłość".
Andrzej Stasiuk, "Droga numer 993..."
w: 'Nie ma ekspresów przy żółtych drogach'
Pasjonuje mnie poznawanie Polski. Poznawanie Polski to odkrywanie nieznanego, to delektowanie się widomymi znakami złożoności dziejów i historii, odrębności geograficznej, kulturowej wreszcie etnicznej - krain, regionów i dzielnic Polski. Niezaprzeczalnie największą frajdę sprawia mi odkrywanie miejsc, które nigdy nie goszczą na pierwszych stronach gazet, gdzie nie zaglądają ludzie z pieniędzmi, bo "nie ma po co", ani młodzi gniewni, bo "tu nic się nie dzieje". Kiedy wszyscy coś znają i lubią, to przestaje to być interesujące. Dla mnie też. Tak mam w przypadku Tatr, gdzie wspaniała jest przyroda i z nią chciałbym się przyjaźnić, a nieznośny i męczący jest tu "nadmiar człowieka" - ludzie kłębią się z lewa na prawo i odwrotnie; próbują też przemieniać podnóża Tatr tak, by stały się im poddane. Tatry - te kulturowe - są dla mnie fałszywe, pełne zgiełku i walki o pieniądze. Tu słychać tupot tysięcy nóg odzianych w buty górskie, turystyczne, sandały i szpilki - to walec przeciskający się między straganami z dobrami fałszującymi tożsamość tej ziemi, to tłum krążący między szyldami, ciupagami, lodami kręconymi i pizzą z oscypkiem. Tatry omijam, choć góry to piękne!
Ciekawi
mnie więc to, co dzieje się gdzieś w cieniu, na peryferiach, oddalone od
zgiełku; co dzieje na rubieżach, co nie oznacza, że leży na skrajach naszego
kraju, czy w tajemniczych przedmieściach jego miast.
Mam
też swoje miłości - regiony, ziemie, miasta, które darzę uczuciem ciepłym,
gdzie czuję się wolny, gdzie odczuwam ciepło przygarnięcia, gdzie czuję się
szczęśliwy dotykaniem teraźniejszości i przywracaniem wspomnień z przeszłości,
gdzie myślę pozytywnie i twórczo. To nie są anonimowe przestrzenie, to są
MIEJSCA, z którymi jestem zaprzyjaźniony.
Beskid
Niski! Tak, kocham te góry, kocham to najniższe pasmo górskie w całym
polsko-słowacko-ukraińsko-rumuńskim łuku Karpat. Beskid Niski jest rozległym,
zajmującym powierzchnię przeszło dwóch tysięcy kilometrów kwadratowych wododziałowym,
granicznym (tędy biegnie granica między Polską a Słowacją) łańcuchem górskim o
długości prawie 100 kilometrów i szerokości do 40 kilometrów. Uff! Długie
zdanie. Beskid Niski jest
niski, albo inaczej - nie jest wysoki; najwyższe szczyty nie przekraczają 1000
m n.p.m. To jedyne znane mi góry, których piękno i tajemnice ich przeszłości
należy podziwiać chodząc po dolinach! Tu, w Beskidzie Niskim nie ma grani i
skalnych urwisk i nie trzeba zdobywać niewysokich szczytów - te bowiem skrywa
las; lasem porośnięte są też górskie grzbiety i wierzchowiny. Doliny są duże,
szerokie, otwarte; przez wieki były użytkowane rolniczo, w dnach dolin były
łąki, wyżej pola uprawne, a jeszcze wyżej - na stokach gór w kształcie
rozsypujących się babek z piasku - pastwiska. Przez wieki góry te były
zamieszkane; od siedemdziesięciu lat stoją prawie puste, prawie bezludne.
Ludzie żyjący od wieków w Beskidzie Niskim zostali stąd wysiedleni; zabrali ze
sobą duszę tej krainy i jej koloryt, który budowali przez pokolenia. Zostawili
wiejskie zabudowania, cerkwie i cmentarze, a te zostały zniszczone, rozebrane,
rozszabrowane, zdewastowane celowo, bo tak chciała bolszewicka władza ludowa.
Upływający czas i przyroda, która nie znosi próżni, dopełniły dzieła
zniszczenia; obecnie duża część byłych pól uprawnych leży odłogiem, zarasta
krzewami, drzewami; dziczeją i zarastają też łąki i pastwiska.
Beskid
Niski to BYŁ świat Łemków - ludności rusińskiej. Łemkowie to nacja uformowana
(jako grupa zamieszkująca północne stoki Karpat) ze wschodnich Słowian przy
niewątpliwym udziale ludności niesłowiańskiej należącej do pasterskiej grupy
etnicznej, zwanej umownie - wołoską. Do drugiej połowy lat 40-tych XX wieku
byli społecznością wyróżniającą się zespołem właściwych tylko sobie cech
kulturowych; społecznością mającą poczucie łączności ze sobą; tworzyli
mikrokosmos, byli odrębni od sąsiadów. Głównym elementem ich samookreślenia
była tożsamość lokalna, związek z ziemią i krajem. Nieodwracalnie przestali nią
być w latach 1944–1947, gdy zostali wysiedleni z Łemkowszczyzny i rozproszeni;
część z nich wyjechała na sowiecką Ukrainę, innych osiedlano na tzw. Ziemiach
Odzyskanych m.in. na Pomorzu Zachodnim, Dolnym Śląsku, na Mazurach.
Beskid
Niski to część Łemkowszczyzny; to jej część wschodnia - rusińska.
Łemkowszczyzna jest krainą wiejską.
Łemkowie
byli chłopami, przede wszystkim rolnikami, którzy używali języka rusińskiego
(łemkowskiego, rusińsko-łemkowskiego) i modlili się do chrześcijańskiego Boga w
obrządku prawosławnym, a później - od wieku XVIII - przede wszystkim w obrządku
unickim (greckokatolickim). Dlatego też przybysza z zewnątrz nie powinna dziwić
obecność cerkwi, (lub ich pozostałości - cerkwisk) w krajobrazie Beskidu
Niskiego. Na całej Łemkowszczyźnie do czasu wysiedleń Łemków było prawie 200
świątyń greckokatolickich i około 30 prawosławnych. W większości były to
świątynie drewniane; najstarsze pochodziły z początku wieku XVIII, większość z
wieku XIX. Jesienią 1947 roku, po zakończeniu wysiedleń, wszystkie cerkwie, w
których Łemkowie modlili się od pokoleń, utraciły swych naturalnych opiekunów.
Losy tych świątyń toczyły się różnie, dla części tragicznie, część z nich
przejął kościół katolicki. Władze Polski Ludowej pozostawiły opuszczone cerkwie
swemu losowi, a do roku 1956 prowadziły akcję ich niszczenia (rozebrano wówczas
65 świątyń). Znakomita większość ocalałych cerkwi znajduje się na obszarze
zachodniej Łemkowszczyzny w woj. małopolskim; część wschodnia, przynależna
obecnie do woj. podkarpackiego, została tych cerkwi pozbawiona, głównie z
przyczyn politycznych i chłopskiej zawziętości tamtejszych władz
komunistycznych. Cerkwie zniknęły na zawsze. Nie ma już cerkwi w Wisłoczku,
Tarnawie, Puławach, Szklarach, Surowicy, Moszczańcu, Czystohorbie, Lipowcu,
Czeremsze i dziesiątkach innych wsi, lub miejscach po wsiach, które odeszły w
niepamięć. O tym, że wieś była w jakimś miejscu mówią nam przedwojenne mapy i
przypomina opuszczony, zdewastowany cmentarz, zdziczałe drzewa owocowe oraz
roślinność, która obecna jest przy człowieku, nawet wtedy gdy ten odejdzie.
Zniszczono nie tylko cerkwie i cmentarze. Podobny los spotkał zabudowania wsi;
władze partyjne i administracyjne w latach 50-tych XX wieku przysyłały w góry
Beskidu Niskiego zorganizowane grupy robotników, którzy rozbierali chałupy
jedna po drugiej, a budulec przekazywano Państwowym Gospodarstwom Rolnym,
Spółdzielniom Rolniczym czy Wojskom Ochrony Pogranicza; kradli go miejscowi
kacykowie, także ci w mundurach i furażerkach, zbiry z PZPR-u, dygnitarze z
gmin i powiatów. Ochłapy sprzedawano nowym osadnikom. Dzięki akcji osiedleńczej
(od połowy lat 50-tych XX wieku i zakrojonej na małą skalę), kiedy to w góry
Beskidu Niskiego ściągano polskich chłopów m.in. z Podhala i lubelszczyzny,
uratowano przed materialną zagładą wiele wsi i łemkowskich zagród (chyży).
Rabunek sankcjonowany przez państwo odbywał się w imię rewolucji
proletariackiej, w imię uczynienia niesuwerennej, bolszewickiej Polski państwem
jednonarodowym, gdzie nosicielem postępu miał być proletariat
"budowany" naprędce z mas bezrolnych, niepiśmiennych chłopów i służby
folwarcznej ściąganych na siłę do miast.
Świat
Łemków, którzy żyli tu do końca ostatniej wojny przestał istnieć. Nie ma i
raczej nie będzie już powrotu do czasów, gdzie Łemkowie żyli na
Łemkowszczyźnie, na której żyli wyłącznie oni.
Zaprzyjaźnianie
się z Beskidem Niskim - z jego lesistymi górami i świetlistymi dolinami, ze
śladami, okruchami minionej cywilizacji tworzonej wcześniej przez Łemków -
wymaga czasu. To nie jest region dla ludzi niespokojnych, zachłannych, szybko
przebiegających od - do i w krótkim czasie szczyty gór zdobywających.
Przybywając tu, trzeba się rozglądać. Żeby zobaczyć trzeba dostrzec. Więcej!
Trzeba nauczyć się dostrzegać. Dostrzegać jedność w złożoności, piękno w
całości. Trzeba dostrzec detal, nikłe ślady przeszłości, nauczyć się odczytywać
znaki, które niewtajemniczonemu mówią nic albo niewiele. W Beskidzie Niskim
trzeba bywać. Nie raz, nie dwa. Przyjeżdżać tu trzeba wytrwale, przez lata. W
każdej porze roku. By można było się z Beskidem zaprzyjaźnić, trzeba obserwować
ten magiczny świat wędrując i zaglądając w zakamarki ruin i miejsc
opuszczonych.
To
kraina nostalgii i piękna nie nachalnego, gdzie perłami w krajobrazie są
drewniane cerkwie, a te układają się w naszyjnik, prowadzący widza drogą
przeszłości.
A jesienią mgły dodają krajobrazowi tajemniczości
i pachnie wilgocią.
Zdjęcia, zrobione wczesną jesienią 2013 roku, pochodzą z części centralnej i wschodnich
rubieży Łemkowszczyzny z: Bałucianki, Czarnego, Daliowej, Darowa, Jaślisk,
Kotania, Królika Wołoskiego, Męciny Wielkiej, Olchowca, Polan, przełęczy
Szklarskiej, Ropicy Górnej, Rudawki Rymanowskiej, Szczawna, Świątkowej Małej i
Wielkiej, Wisłoka Wielkiego, Wołowca i Zawadki Rymanowskiej.
Polska, część wschodnia Beskidu Niskiego (woj. podkarpackie)
fot. Marek Angiel; 09.2013 r.
Niezmiernie milo zobaczyc zrealizowany projekt. Kiedys o tym rozmawialismy. Podziwiam styl. Podziwiam piekno fotografii. Nigdy nie mialem okazji poznac tego zakatka, ale teraz dzieki Tobie moge to chociaz czesciowo nadrobic. Niektorzy wczesniej, inni pozniej - dojrzewaja do spokoju. Chcialbym teraz byc w tych pokazanych przez Ciebie miejscach i sprobowac dostosowac sie do ich rytmu... Pozdrawiam serdecznie bede tu czestym gosciem
OdpowiedzUsuńMiło, że zaglądasz i oglądasz :). Miło mi słyszeć, że pisząc i pokazując cząstki drobne Polski - skłaniam do refleksji. Sukcesywnie będę dokładać kolejne felietony i prace, bo materiału mam dużo - więcej - ciągle go (materiału) przybywa. Ślę serdeczności! Tu - w Polsce - cały czas pogoda norweska - zimno, dmucha, a słońce i powietrze niczym w Skandynawii; tęsknię już za ciepłem wiosny dojrzałej! Marek
Usuń