czwartek, 30 marca 2017

Twarze z gdańskich przedproży

"Patrząc na swoje miasto,  podniesione z ruin,  gdańszczanie mieli myśleć,  że Gdańsk był w istocie zawsze miastem polskim".
Stefan Chwin"Mity i prawdy nowej gdańskiej pamięci"
w:   "Gdańskie tożsamości. Eseje o mieście"


      Gdańsk to moje miasto, to moje miejsce na Ziemi. Tu się wychowałem, w Gdańsku dojrzałem. Z nim się utożsamiam. Przyjeżdżając doń, próbuję je czytać po raz kolejny, czytać - by zrozumieć jego fenomen, jego unikatowość. Nie myślę wówczas o tym CO widzę, ale - JAKIE miasto mi się ukazuje. To pytanie fenomenologiczne, które zawsze jest interpretacją rzeczywistości, którą tu i teraz widzimy i której doświadczamy na różne sposoby.





      Trudno było by mi "skwitować" obecność Gdańska w przestrzeni materialnej i duchowej Polski jednym wpisem, jednym esejem czy artykułem umieszczonym w tym zbiorze opowieści. Dlatego też esejów o Gdańsku, o gdańskiej tożsamości, o jego - Gdańska - cywilizacyjnej roli w historii powszechnej i dziejach Polski, o jego urbanistyce, architekturze, o jego kolorycie będzie wiele. Podobno "od nadmiaru boli nie głowa". Jednak  trudno mi było odpowiedzieć na pytanie z pozoru proste: "od czego zacząć te opowieści?". Niespodziewanie z pomocą przyszła mi wczesnowiosenna pogoda, która na początku marca 2017 roku panowała w Gdańsku. O tym za chwilę.





      Historyczne, reprezentacyjne bramy wjazdowe do gdańskiego Głównego Miasta i prowadzące do jego Ratusza - Złota Brama i Brama Zielona - witają przybysza posągami na swych szczytach i płaskorzeźbami na fryzach herbowych.

      Prześwit lądowej, zachodniej, manierystycznej Bramy Złotej zdobi herb miasta, a wieńczy balustrada ozdobiona rzeźbami personifikującymi cnoty, jakimi szczycił się, lub chciał się chlubić Gdańsk. To figury Przezorności, Pobożności, Sprawiedliwości, Zgody, Pokoju, Wolności, Bogactwa i Sławy. Prawda, że brzmi to pięknie? Nie tylko brzmi - wygląda też dostojnie!







      Od strony Motławy nad wjazdami Bramy Zielonej - bramy wodnej, wschodniej, w obecnym kształcie bramy renesansowej - widnieją fryzy heraldyczne. Prześwitów jest cztery, więc są cztery herby: Prus Królewskich (trzymany przez parę jednorożców), Rzeczypospolitej (trzymany przez dwa anioły), Gdańska - trzymany przez lwy i herb Hohenzollernów - królów Prus, Prus Książęcych, a później cesarzy niemieckiej II Rzeszy. Rezydencjalny, pałacowy budynek bramny Bramy Zielonej jest wielki, czterokondygnacyjny, przykryty dwuspadowym dachem z dekoracyjnymi szczytami zwieńczonymi posągami. Bramę zdobi - oprócz wspomnianych już fryzów, 20 figur na szczytach, 4 popiersia w kartuszach, 4 popiersia w tondach i 12 głów nad tondami. Trzeba przyznać, że to wystrój imponujący jak na jedną bramę! Ale należy też pamiętać, że Brama Zielona była najważniejszą bramą wodną Głównego Miasta i to do niej prowadził most przerzucony nad Motławą; tędy wkraczały do miasta dobra z Żuław Wiślanych. Most, tak samo jak brama nosi nazwę - Zielony.








      Żyjemy w świecie budowanym z mitów, żyjemy otoczeni postaciami z bajek i legend, otoczeni stworami i wyobrażeniami, które mają nam świat - realny, twardy i często gorzki - obłaskawiać i czynić przyjaznym. Nie ma w tym nic nagannego, gdy świadomie, z dystansem i dla zabawy wkraczamy na chwilę w świat minionego dzieciństwa. Oglądamy postaci nierzeczywiste, czytamy o ich heroizmie, wsłuchujemy się głosy sławiące ich dobre i słuszne czyny. Czasem też, chodząc po historycznych częściach miast zacnych, wpatrujemy się w wyobrażenia maszkar, stworów i mitycznych wodzów, które w postaci figur czy płaskorzeźb ustawiono przed kamienicami, ratuszami, dworami, składami - by strzegły domostwa, by dodawały splendoru właścicielowi, by swym pięknem rozświetlały miasto i czyniły je tajemniczym i wieloznacznym. Ale jest też druga strona medalu budowania mitów i życia w mitach. To czas i miejsce, gdzie mit mieszany jest z faktami o zdarzeniu, miejscu czy osobie, gdy nierealność mieszana jest z rzeczywistością. I tu zaczyna być groźnie. Groźnie dla człowieka, obywatela,  narodu. Jest groźnie, a często tragicznie, gdy jesteśmy zanurzani w sos skomponowany z mieszających się płynnie prawd, półprawd i zwykłych kłamstw nachalnie nam wmawianych przez ludzi udających zatroskanych polityków, przez fałszywe autorytety, przez pseudo uczonych, ludzi mediów fałszujących rzeczywistość i zwykłych szarlatanów. To od nas zależy, czy świat mitów będzie tylko niegroźnym spotkaniem z maszkarą wyobrażoną w posągu, czy rozrywające głowę dylematy co jest prawdą, co półprawdą, niedopowiedzeniem czy przeinaczaniem faktów.





      Przedwiośnie w Gdańsku to pogodowy groch z kapustą. Na pewno jest bodźcowo - bo miasto leży nad morzem - choć nie zawsze przyjemnie. Dominuje ołowiana szarość zakrapiana deszczem lub mżawką, co w połączeniu ze śmietniskiem na ulicach, placach, podwórzach i zaułkach w mieście, po zimie nieuprzątniętym i - co najważniejsze - brakiem ożywczej zieleni, daje obraz smutny a nawet przygnębiający. Dobrze, że są puby i inne pikawy. Z autopsji wiem, że w moim mieście są też w marcu dni pogodowo radosne. Dzieje się tak za sprawą Arktyki i powietrza znad niej napływającego. Wówczas pogoda w Gdańsku jest "skandynawska". Jest chłodno, wiatr przeszywa zimnem i nawet oponka na brzuchu nie pomaga ciepła utrzymać, ale co najważniejsze - świeci słońce, powietrze jest krystalicznie czyste, przeźroczyste, a na niebie tańczą wszystkie możliwe cumulusy w barwach przeróżnych, latem niespotykanych. I Gdańsk w czasie takiej pogody kocham jeszcze bardziej.








      Jadąc na początku marca na kilka dni nad zatokowe plaże, liczyłem na taką właśnie pogodę. Nie udało się! Wpadłem w masy zgniłego powietrza znad Atlantyku i choć było ciepło (relatywnie rzecz jasna), to miasto schowało się w mlecznej szarości, zatraciło kontury, spłaszczyło się. O szerokich planach zdjęciowych można było zapomnieć; także niedoświetlone wnętrza budowli zabytkowych wzbraniały się przed ukazaniem swych wdzięków. Nie lubię nie robić zdjęć gdy miasto lustruję, gdy wynajduję w nim nie znane mi nowości i przyglądam się zmianom, które zaistniały przez zimę w krajobrazie Gdańska - i muszę wówczas - choć "na siłę" i dla udokumentowania zmian, zrobić kilka zdjęć. Czuję wtedy, że warto było spędzić kilka godzin w miejscach niby mi znanych, ale przez to, że się zmieniających, to na nowo odkrywanych.








      Pogoda "zdjęciowa" każe mi zadzierać głowę wysoko, mieć oczy otwarte na 360 stopni, każe dostrzegać plany szeroko, kontekstowo. Gdy pogoda jest niczym kisiel, w którym tapla się miasto, rozglądam się po nim w sposób zawężony, widzę to co jest na wysokości oczu i pod stopami. Chodząc w marcowe, szare i półprzeźroczyste dni po ulicach historycznego Gdańska udało mi się jednak znaleźć urokliwe towarzystwo. Były to przedproża gdańskich kamienic.








      Jeżeli ktoś myśli, że przedproża na gdańskich ulicach Głównego Miasta i Starego Miasta to taki "dekor" lub widzimisię niemieckich, czy jak kto woli niemieckojęzycznych mieszczan - to jest w błędzie. Każdy, kto choć raz był w historycznej części Gdańska wie, że przedproża są najbardziej charakterystycznym elementem gdańskiego domu i ulicy. To wyniesiony ponad poziom ulicy taras - ograniczony balustradą - wysunięty przed elewację budynku, na który prowadzą schody i posiadający zejście (z boku) do piwnicy. Dostrzeżenie, że całość jest wyniesiona nad ulicę do bardzo wysokiego parteru i że pod tarasem jest piwnica - wydaje się kluczowe, bo to właśnie wyznaczyło sens istnienia przedproży w Gdańsku. Pomysł na przedproża w zakładanym w XIII wieku Prawym (Głównym) Mieście przywieźli ze sobą z Lubeki i Hamburga niemieccy koloniści. Jest pewne, że gdyby miasto lokowano na pojeziernej wysoczyźnie, przedproża nigdy by nie powstały, bo po prostu nie byłyby potrzebne. Ale miasto powstawało na Żuławach Wiślanych, nad brzegiem Motławy u ujścia Wisły do morza. To teren zalewowy i podmokły. Do czasu regulacji stosunków wodnych i sypania grobli odcinających miasto od rzek, były to miejsca dla człowieka niedostępne wiosną i latem, a jesienne i zimowe sztormy podpiętrzały wodę w rzekach, powodując wylewy, podtapiając i zalewając tereny depresyjne i nisko położone. Także po osuszeniu gruntów pod miasto, wody podziemne zalegały wysoko, co uniemożliwiało utrzymywanie suchych piwnic zagłębionych w ziemi. I tu przyszedł z pomocą pomysł, aby przed wysoko umieszczonym wejściem do domu zbudować taras, a pod nim umieścić piwnicę (na równi z ulicą) jako skład kupiecki czy rzemieślniczy.








      Przedproże w kształcie znanym nam obecnie (na całą szerokość elewacji lub tylko na jej część) wykształciło się w Gdańsku w wieku XV. Wówczas to budowano przedproża z dębiny, a przed schodami ustawiano płaskorzeźbione płyty kamienne wysokie na plus, minus dwa metry, ze scenami religijnymi i przedstawieniami roślinnymi. Przedproża pozwalały też na utrzymanie porządku przed wejściem do mieszkania w kamienicy i do składu kupieckiego czy kantoru, który zajmował parter domu. Z upływem lat - jak to w życiu bywa - przedproża "obrosły" szpetnymi przybudówkami, które na końcu wieku XVI zniknęły z krajobrazu Gdańska ukazem Rady Miasta. Wykształciła się wówczas ostatecznie tarasowa forma przedproży. Drewniane podesty zastąpiono kamiennymi, taras otrzymał bogatą balustradę, najpierw ażurową, później kamienną - piaskowcową - płaskorzeźbioną. Wejście na taras stanowiły kamienne schody flankowane słupami. Przedproża stały się przedłużeniem reprezentacyjnej sieni kamienicy mieszczańskiej, a w dni pogodne toczyło się na nich życie towarzyskie, stąd obecność na tarasie kamiennych ławeczek. Przedproże odgrywało szczególną rolę w ideowej wymowie wystroju kamienicy mieszczańskiej tego kupieckiego i rzemieślniczego miasta. Na balustradach przedproży znalazły swe miejsce liczne przedstawienia ikonograficzne: tematy biblijne, wyobrażenia sztuk wyzwolonych, pór roku; balustrady zdobiono także tarczami herbowymi. Bogaty wystrój przedproża otrzymały po połowie XVII wieku, jego estetykę kształtował manieryzm, barok i rokoko. Pojawiły się bogato rzeźbione słupki przed schodami i charakterystyczne dla Gdańska granitowe kule, a także kute poręcze i równie charakterystyczne rzygacze w formie realistycznych lub alegorycznych delfinów, smoków, ryb. Wejścia do kamienic ubrano w kamienne, rzeźbione portale. W drugiej połowie wieku XVIII gdy w Głównym Mieście brakowało terenów budowlanych, przedproża ponownie zapełniły się drewnianymi budami i przybudówkami. W okresie klasycyzmu zdobienie balustrad przedproży stało się mniej ozdobne, a płyty dekorowano wieńcami i festonami. Druga połowa XIX wieku przyniosła masową likwidację przedproży w unowocześniającym się mieście za sprawą zmian w komunikacji, budowie kanalizacji i zamianie parterów kamienic na sklepy z witrynami oraz lokale gastronomiczne. W roku 1868 zapadł wyrok na gdańskie przedproża - nakazano usunięcie w przeciągu pięciu lat wszystkich przedproży z wyjątkiem mających wartość artystyczną. Wyrok wykonano z pruską skrupulatnością, a z krajobrazu miasta zniknęło wówczas prawie 1800 przedproży! Przeciwko niszczeniu dziedzictwa kulturowego protestowali gdańscy historycy, architekci i miłośnicy zabytków. Udało się częściowo zmienić zarządzenie wówczas już cesarskich władz - i na ulicach: Mariackiej, Piwnej, Chlebnickiej oraz św. Ducha przedproża zezwolono zachować, choć i tu walka o przetrwanie i rekonstrukcję wcześniej zniszczonych obiektów, trwała aż do II wojny światowej. Historyczne ukształtowany Gdańsk przestał istnieć w marcu 1945 roku. Gdańscy Niemcy odeszli, zostali deportowani. Główne Miasto, Stare Miasto, Stare Przedmieście, Wyspa Spichrzów przestały istnieć - zostały zburzone i rozstrzelane. Umarły też gdańskie przedproża. Polskim władzom konserwatorskim po roku 1945 udało się uratować niewielką część autentycznego wystroju kamieniarskiego gdańskich przedproży. Zrealizowano plan odtworzenia przedproży tam, gdzie istniały one do wojny (Chlebnicka, św. Ducha, Katarzynki) oraz ich przywrócenia przy ulicy Piwnej, Mariackiej i Długim Targu. Przedproża rekonstruowano, odtworzono z części autentycznych, budowano nowe montując w nich części zachowane z innych miejsc miasta; budowano też repliki przedproży zachowując ich historyczną formę.









      Nie wiem czy mieszkańcy Gdańska i liczni tu turyści przyglądają się płaskorzeźbom na piaskowcowych i betonowych płytach balustrad gdańskich przedproży podczas spacerów po Głównym Mieście. Czy dostrzegają, kontemplują, odczytują zapisaną w nich historię miejsca? Czy próbują dostrzec piękno wyrzeźbionych na płytach scen religijnych, przedstawień roślinnych, wyobrażeń sztuk wyzwolonych... ? Czy uśmiechają się przyjaźnie do maszkar i satyrów, stworów nieziemskich, lwów, które starają się ich wystraszyć, lub choćby zaciekawić? Nie wiem też, czy owi przechodnie czytają znaki wyryte na słupkach naprowadzających na schody przedproży i czy gładzą mosiężne gałki poręczy. Wiem, że potykają się o kule. O granitowe kule o metrowej średnicy strzegące wejść na schody i że głaszczą pyski lwów trzymających tarcze herbowe Gdańska przed schodami prowadzącymi do Dworu Artusa. Wiem też, że lubią się fotografować na tle gdańskich rzygaczy.









      Nie mogąc pstrykać zdjęć szerokich i światłem wysyconych, fotografowałem przedproża Długiego Targu, ulicy Piwnej, Mariackiej i Chlebnickiej. Fotografowałem szeroko wpatrzone we mnie oczy fantastycznych stworzeń, stworów i mitycznych piękności. Lwy porykiwały, tuż nad brukiem unosił się chichot satyrów....





Polska,  Gdańsk,  Główne Miasto   (woj. pomorskie)
fot. Marek Angiel;   03.2017 r.  

wtorek, 28 marca 2017

Na warszawskiej Nowej Pradze

"Tak wyglądali, gdy zagarniała ich praska plebejska ciżba. Na tle tego szemraństwa i cinkciarstwa, tych bazarowych elegancji, tego spryciarstwa,
tej upostaciowanej lumpenanarchii, tego żywiołu, który nade wszystko pogardzał jakąkolwiek władzą, przypominali nakręcone figury ".
Andrzej Stasiuk"Wschód"


      
      Warszawa - jak przystało na miasto stołeczne - jest rozległa i duża. Ma powierzchnię średniej wielkości powiatu (517 km2) i na pewno dwa miliony mieszkańców na co dzień, a "w porywach" (od poniedziałku do piątku) jeszcze więcej. Samych studentów, który przyuczają się pilnie (?) na kilkudziesięciu uczelniach wyższych czynnych w tym mieście, jest przeszło ćwierć miliona. Warszawa jest miastem zróżnicowanym przestrzennie i ludnościowo. Miastem o złożonej historii. Miastem bohaterem. Miastem bogatym i biednym. Otwartym na innych, prężnym. Żyje się tu szybko i ciekawie. Miasto jest przyjazne dla tych, którzy okażą mu serce. Warszawa ma różne oblicza - są miejsca ładne i piękne; są dzielnice bogate, są dzielnice nowoczesne i europejskie, są dzielnice brzydkie, są kwartały czekające na ratunek. Osią tego miasta jest rzeka Wisła, która rozdziela je na część lewobrzeżną - warszawską i prawobrzeżną - praską. Tak więc Warszawa leży na obu brzegach Wisły.





           

      Warszawska Praga leży na prawym, wschodnim brzegu Wisły. Dzieje Pragi liczącej przeszło pięćset lat - osady, a później miasta - były zmienne i przeważnie mało szczęśliwe. Pragę włączono w obręb Warszawy w roku 1791. W ciągu swej historii Praga była wielokrotnie burzona i niszczona (w wieku XVII i XIX), a podczas zaborów - okupacji rosyjskiej - obwarowano ją umocnieniami, co zahamowało rozwój miasta. Mimo to, po każdej klęsce próbowała wrócić do życia. Praga nie podzieliła losu lewobrzeżnej Warszawy i przetrwała ostatnią wojnę bez dużych zniszczeń, m. in. dlatego, że Powstanie Warszawskie w roku 1944 nie objęło swym zasięgiem Pragi. Dzisiaj w prawobrzeżnej część Warszawy - w dzielnicach noszących nazwy: Praga-Północ i Praga-Południe mieszka łącznie przeszło 250 tys. ludzi.







      Nowa Praga (ta, o której jest mowa w niniejszej opowieści) wraz innymi historycznymi kwartałami Pragi: Starą Pragą, Pelcowizną i Szmulowizną jest częścią Pragi-Północ. Uff! Można się pogubić w przestrzeni i nazewnictwie, gdy w tekście wielokrotnie pada słowo "Praga" - jednak nie wszyscy znają Warszawę i to co piszę może ułatwić im orientację. Trzeba przyznać, że nazwy praskich dzielnic brzmią równie pięknie, co tajemniczo, szczególnie dla osób nie znających tego miasta. Nazwy te nie wzięły się z kapelusza i są dowodem ciągłości historycznej Pragi. Mieszkańcy lewego brzegu Wisły patrzyli i pewnie dalej patrzą z wyższością, choć nie bez lęku, na prawą stronę rzeki, która wielu warszawianom przez dziesiątki lat po drugiej wojnie światowej kojarzyła się ze światem przestępczym i bazarami.








Na warszawskiej Nowej Pradze.
      Nowa Praga jako organizm miejski składający się z ulic, placów, przy których stoją domy, kamienice, warsztaty, fabryczki, fabryki, biura, szkoły, urzędy... i gdzie działają składy, są sklepy, jeżdżą tramwaje i autobusy, a wkrótce metro (!) - liczy sobie lat niewiele. Jeszcze w połowie XIX wieku, na tym terenie, który należał do folwarku Targówek, sadzono ziemniaki, siano zboże i pasano krowy. Świat w tym miejscu obrócił się do góry nogami (czyli wieś stała się miastem) za sprawą Ksawerego Konopackiego, który około roku 1861 kupił kilkadziesiąt morgów gruntów folwarcznych i zaczął ich parcelację. Do roku 1918 ograniczenia wprowadzane przez rosyjskie władze wojskowe, a także linia kolejowa i obecność Dworca Wileńskiego (wówczas Petersburskiego) mocno "ścieśniło" dzielnicę. Ale dzięki temu zachowała ona swą odrębność - nie tylko przestrzenną ale i obyczajową.







      Do wybuchu pierwszej wojny światowej wokół rosyjskich koszar przy dzisiejszej ulicy 11 Listopada, utworzył się mały i egzotyczny świat handlarzy, dostawców, dziwek, alfonsów, oberżystów - świat pełen gwaru w wielu językach i pełen ludzi różnych narodowości i wyznań. Byli to przeważnie Żydzi oraz spolonizowani potomkowie osadników niemieckich z czasów saskich. Rosjanie-białogwardziści ściągnięci do Warszawy z całego imperium porozumiewali się z miejscową ludnością mieszaniną turkmeńsko-kaukasko-polsko-rosyjską. Nowa Praga została wcielona w obręb miasta w roku 1889. Swój rozwój zawdzięcza przede wszystkim krótkiej, kilkunastoletniej działalności zakładu hutniczego (stąd nazwa głównej ulicy: Stalowa). W hucie pracowało przeszło półtora tysiąca robotników, którzy wraz z rodzinami mieszkali głównie na Nowej Pradze. Do pierwszej wojny światowej ton tej dzielnicy nadawali jednak drobni przedsiębiorcy, kupcy i kamienicznicy.









      W okresie międzywojennym do dzielnicy wkroczył nowoczesny przemysł, wypierając małe zakłady rzemieślnicze i dawne, dziewiętnastowieczne fabryki; ulepszono nawierzchnię części nowopraskich ulic, zastąpiono też drewniane rynsztoki podziemnymi kanałami. Ton całej dzielnicy nadawała jedna z wyborowych jednostek Wojska Polskiego, stacjonująca w koszarach po armii rosyjskiej. W latach 30-tych XX wieku, choć większość zabudowy stanowiły drewniane 2-3 piętrowe domy, drewniane parterowe domki i stare - XIX-wieczne kamienice, to pojawiły się także nowoczesne - jak na ówczesne czasy - kamienice czynszowe - 4-5 kondygnacyjne, murowane z oficynami sięgającymi w głąb parceli często na dwa rzędy.









      Wojna - ta druga, światowa - oszczędziła Nową Pragę. Przetrwała większość starej, przedwojennej zabudowy - tej murowanej z lat trzydziestych i tej starszej drewnianej. Na Nowej Pradze zachowało się najwięcej w Warszawie zwartych fragmentów przedwojennego miasta - autentycznie warszawskich, jak w okolicach ulic: Wileńskiej, Konopackiej, Stalowej, Czynszowej, Inżynierskiej, Zaokopowej czy Małej. Po wojnie ludzie mieszkali tu najczęściej tak jak ich ojcowie i dziadowie. Zachowane zostały dawne więzy rodzinne i przyjacielskie. Przez cały okres PRL-u domy i kamienice na Nowej Pradze umierały stojąc. Rozbierano zawalone, nie remontowano żyjących. Dzisiaj obraz tej części Warszawy jest równie smutny co fascynujący. Z krajobrazu wymazano domy drewniane. Zostały kamienice ze zbitą elewacją, strąconymi balkonami i zniszczonymi zdobieniami.








      Tym, którzy nie znają topografii Warszawy pragnę uzmysłowić, że Nowa Praga nie leży gdzieś na dalekich peryferiach miasta. Więcej! Leży blisko Starego Miasta. Tyle, że po drugiej stronie Wisły. Blisko to znaczy ile? Z centrum Nowej Pragi do Zamku Królewskiego jest 2300 m. To pół godziny idąc na piechotę! Tak samo daleko od Zamku Królewskiego jest do Pałacu Stalina (PKiN), czy do Placu Inwalidów. Jednak to na Nowej Pradze do niedawna większość kamienic była w złym, bardzo złym lub jeszcze gorszym niż bardzo zły stanie technicznym. Tu bramy prowadzą do "studni" czynszowych kamienic. Strach wchodzić. W kamienicach, w których część na wychodki na półpiętrze klatki schodowej mieszkają ludzie. Tysiące ludzi. Nie jest to łatwe życie. Proszę o tym pamiętać. Proszę pamiętać o Nowej Pradze i nie tylko o niej (ale o tym to przy innej okazji napiszę) gdy przyjdzie komuś do głowy pisać "warszawka" i wylewać swe żale na Warszawę, pretensje na to miasto oraz żyjących tu ludzi. To nie ten adres. Nie ma takiego miasta "warszawka". Jest Warszawa. I jest to stolica naszego państwa. To stolica Polski - miasto, którego krajobraz kulturowy jest mocno zróżnicowany, pełen niespodzianek i zaskoczeń nawet dla osób dobrze znających Warszawę zarówno tę lewo jak i prawobrzeżną.







     Dla Nowej Pragi nastały w ostatnich latach czasy lepsze. Jest pomoc. Trwa rewitalizacja Nowej Pragi; ten kwartał miasta zmienia się, nabiera życia. Zmiany modernizacyjne, dostosowujące Nową Pragę do obowiązujących standardów w mieście wieku XXI, to proces rozłożony na lata. Trwa i będzie trwał jeszcze długo. Zmiany widać, gdy krążymy po ulicach Nowej Pragi. To cieszy. Bezsprzecznie impulsem działającym miastotwórczo i potęgującym przyśpieszenie zmian w kierunku zachowania dziedzictwa kulturowego tej części stolicy i modernizacji technicznej istniejącej substancji miejskiej jest - trwająca budowa linii metra, która przebiega centralnie pod Nową Pragą.



 



      Zdjęcia, które tu zamieszczam pochodzą z października 2014 roku i czerwca roku 2015. Część z nich ma już charakter historyczny, bo miejsca fotografowane przeszły metamorfozę. Tak jest w całej Warszawie, która  w ostatnim dziesięcioleciu zmienia się bardzo szybko i dogłębnie, a w niektórych rejonach całkowicie zmienia swój krajobraz. Jednak większość z prezentowanych zdjęć oddaje charakter miejsca i nastrój jaki wypełnia ulice, podwórza i studnie czynszowych kamienic tej części Warszawy. Nowa Praga to nie jest piękne, harmonijnie skomponowane miejsce do życia, choć portretuje się ją przyjaźnie. Nie zmienia to faktu, że nawet letni, słoneczny makijaż nie jest w stanie ukryć jej liszajów, degradacji, dewastacji i "oczekiwania na". Chodząc po Nowej Pradze latem 2015 roku przypomniały mi się słowa zdegenerowanego błazna, "polityka" o nazwisku Kukiz, który śmiał na użytek publiczny wyartykułować "myśl złotą”: "Wy, w Warszawie, żyjecie w Monaco". Uff!









      Zdjęcia przedstawiają ulice, kamienice, bramy i studnie czynszowych domów przy ulicy Stalowej, Małej, Inżynierskiej, Czynszowej, Kowelskiej, Wileńskiej, Konopackiej, Zaokopowej, Strzeleckiej i Środkowej.








Polska,  Warszawa,  Nowa Praga   (woj. mazowieckie)
fot. Marek Angiel;   10.2014 r.  i  06.2015 r.